Chwila, w której ogłuchłam – recenzja spektaklu “Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam” w Teatrze Studio

Cieszyłam się na spektakl “Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam” w warszawskim Teatrze Studio. Chciałam, żeby mi się spodobał. Oriana jest dla mnie ważna z kilku powodów: przede wszystkim jako autorka niezwykłych wywiadów, ale też jako autorka ważnej feministycznej (moim zdaniem) powieści “Listy do nienarodzonego dziecka” i postać ambiwalentna politycznie, czasem podziwiana, a czasem odrzucana przez obie strony sceny politycznej (podobnie jak mój ukochany Giorgio Gaber).

Fakt – od początku miałam wyśrubowane oczekiwania, więc moja opinia nie jest pewnie obiektywna… ale niestety nie mogę powiedzieć, żeby spektakl mnie zachwycił.

Scenariusz monodramu składa się z autobiograficznych fragmentów tekstów Oriany Fallaci (Wywiad z historią, Wywiad z władzą, Wściekłość i duma, Listy do nienarodzonego dziecka), recytowanych, czy raczej “odgrywanych” z wielkim uczuciem przez Ewę Błaszczyk. Trudno mi było jednak dojść, jaki był klucz doboru owych cytatów. Ponieważ co nieco o Fallaci wiem (recenzowałam swego czasu zbiór jej wywiadów, przeczytałam kilka jej powieści, interesowałam się jej biografią z italianistycznego punktu widzenia), nie byłam szczególnie zaskoczona samą treścią wybranych fragmentów. Jednak osoba, która przyszłaby na spektakl bez zaplecza w postaci wiedzy o życiu pisarki raczej miałaby problem z poskładaniem tych urywków w całość. Potwierdziła to zresztą rozmowa z współtowarzyszem wieczoru, który wyciągnął na podstawie treści przedstawienia błędny wniosek, że Oriana w “Listach do nienarodzonego dziecka” pisze o doświadczeniu aborcji (tymczasem chodziło o poronienie).

Fragmenty, w postaci w jakiej są przedstawione na scenie, nie składają się na spójną historię – trochę jest tam o wspomnianym wyżej doświadczeniu utraty ciąży, trochę o śmierci matki, trochę o miłości do greckiego partyzanta, Alekosa, trochę o żałobie, trochę o pisaniu, o prowadzeniu wywiadów, trochę o Islamie, parę słów o walce z rakiem. A, i jeszcze strzelanina w której nagle Oriana zostaje postrzelona. Trochę za dużo. Szczególnie na spektakl, który trwa 1,5 godziny.

dav

Osobiście cenię przedsięwzięcia biograficzne (np. wystawy, albumy, biografie czy filmy), które przedstawiają jakąś postać w nowym świetle, albo skupiają się na jakimś pomijanym zazwyczaj aspekcie. Tak na przykład było z filmem “Ostatnia rodzina” o Beksińskich, który pokazywał życie artystów “od kuchni”, pozwalał widzowi dostrzec  ich zwyczajną-niezwyczajną codzienność. Takie chyba było też założenie twórców spektaklu o Orianie Fallaci. W dwóch wywiadach z Ewą Błaszczyk, które przeczytałam wspominała ona, że zależało jej na stworzeniu “portretu duchowego” postaci.

Oriana niewątpliwie miała silną osobowość, ale nie przeszłaby do historii, gdyby na osobowości się kończyło. Włoszka przede wszystkim miała niezwykły rzadki talent do prowadzenia wywiadów, wydobywania z ludzi tego, czego nie mówili innym dziennikarzom (a często i Orianie mówili wbrew sobie). Doceniłam znaczenie tego talentu dopiero gdy sama, w ramach badań, zaczęłam prowadzić wywiady i zobaczyłam jakie to karkołomne zadanie. Dlatego moimi ulubionymi były sceny spektaklu, w których Oriana jest w pracy – np. wywiad z Goldą Meir.

Niestety, tych scen jest niewiele. Przeważają sceny “liryczne”, oparte na tekstach Fallaci, których nie uważam za szczególnie dobre (Magnolia…), i te dotyczące uczuć pisarki. Owe uczucia są silne, i odgrywane z emfazą przez Ewę Błaszczyk, ale czy to je czyni interesującymi? W końcu wiele osób przeżywało gorącą miłość, dramat związany z utratą, żałobę, złość na bezsensowne cierpienie… samo w sobie to nie jest jeszcze interesujące (przynajmniej dla mnie).

Tym, co wyróżniało Orianę Fallaci z tłumu innych ludzi, innych kobiet, był jej umysł – umiejętność przelania przeżyć i uczuć w analizę, w opowieść. Osobiście uważam, że tej Oriany – dziennikarki, reporterki, pisarki, intelektualistki – było w spektaklu za mało. Za dużo zaś było Oriany prywatnej – roztrzęsionej, rozemocjonowanej, płaczącej, krzyczącej. Tu niestety muszę powiedzieć, że owe krzyki, które towarzyszyły chwilom napięcia emocji, były nieprzyjemne dla ucha. Ewa Błaszczyk, która ma niewątpliwie wielki talent, moim zdaniem w przedstawieniu “Chwila, w której umarłam” zbyt często wykorzystywała rejestr melodramatyczny, a zbyt rzadko – wyciszony, sugerujący refleksję, pracę umysłu, skupienie myśli.

IMG_20171204_010053 2.jpg

Ujęcie postaci Oriany Fallaci jako istoty przede wszystkim emocjonalnej nie podoba mi się także z perspektywy przedstawienia kwestii płci. Powiela ono bowiem stereotyp kobiety jako zmysłowej, stawiającej na pierwszym miejscu sprawy uczuć, ciała i rodziny. A przecież Oriana to też kobieta wielkiej odwagi, która zapuszczała się na fronty, stawiała czoła dyktatorom, pisarka, której teksty przełożono na dziesiątki języków, istota polityczna, wykładowczyni najlepszych uniwersytetów. Wyobraźmy sobie biograficzny spektakl o jakimś pisarzu – dajmy na to (by pozostać w włoskim kręgu) o Pierze Paulo Pasolinim, który też miał ‘skomplikowane’ życie osobiste, też niewątpliwie przeżywał wielkie emocje. Trudno sobie jednak wyobrazić, by reżyser hipotetycznego spektaklu pokazał go jako wiecznie porwanego przez emocje, w ciągłym uniesieniu. W filmach o wielkich intelektualistach płci męskiej zwykle nie brakuje scen ukazujących chwile namysłu, dialogu, twórczości (przykładowo we wspomnianej “Ostatniej rodzinie” znalazło się miejsce na przedstawienie Zbigniewa Beksińskiego przy pracy, zmagającego się z materią, Tomka przygotowującego audycję radiową).

Oczywiście, Oriana była i taka i taka. Była istotą emocjonalną i inteligentną. Była rodzinna i polityczna. Miała fascynujące życie publiczne, i interesujące to prywatne. Przeplatają się one jedno z drugim. Mnie jednak w spektaklu w Teatrze Studio zabrakło rozumu, zaś za dużo było emocji. Za mało dla mnie było Wywiadu z historią i Wywiadu z władzą, za dużo “późniejszej” Oriany z Wściekłości i dumy. Nawet wybrane fragmenty z Listów do nienarodzonego dziecka dotyczą przeżyć Fallaci jako potencjalnej matki, a nie trudnej decyzji, która sprawiła, że dziecko nigdy miało się nie narodzić – decyzji o przełożeniu pracy zawodowej nad dobro dziecka.

Oczywiście aktorka i reżyser mają prawo przyjąć taką perspektywę. Mnie jednak szkoda, że dla wielu widzów, którzy spotkają się z Orianą po raz pierwszy, pozostanie ona przede wszystkim głośną, emocjonalną kobietą, a nie wybitną dziennikarką. Gdybym to ja miała wybierać perspektywę, z której warto przyjrzeć się życiu Oriany na scenie, skupiłabym się na  procesie twórczym: przygotowania do wywiadu, trema przed spotkaniem, nawiązywanie nici porozumienia z rozmówcą, tłumaczenie (wątek całkowicie pominięty w spektaklu), transkrypcja, interpretacja, składanie w całość, dalsze losy tekstów, ich odbiór, błędy, sukcesy, porażki… To takie neutralnie, jakie nienaznaczone płcią, jakie uniwersalne dla wszystkich ludzi piszących, myślących… W przeciwieństwie do jednoznacznie “kobiecej” perspektywy ukazanej w spektaklu “Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam”.

IMG_20171204_000151 2.jpg

Ilustracjami niniejszej recenzji są zdjęcia bardzo ładnie wydanego programu spektaklu “Chwila, w której umarłam”. Niestety, zasiał on dodatkowy zamęt w moim odbiorze sztuki, i to pomimo tego, że zawiera mało tekstu, a głównie zdjęcia i typografię. Teksty, które się w nim znajdują są dziwne. Zaczyna się od rodzaju wstępu, eseju prof. Barbary Zaczek, która znała Orianę. Tekst z jednej strony pozwala umiejscowić w biografii Fallaci niektóre ze scen, które pojawiają się w przedstawieniu – strzelanina w Meksyku, “skradziony” wywiad z Goldą Meir, prośba o księżycowy pył. Z drugiej, tekst zaczyna się od stwierdzenie, że Oriana zapewne ciepło przyjęłaby przedstawienie Grzeli – czy to nie nadużycie? Jest jeszcze krótka biografia Oriany, w której poświęcono sporo miejsca jej stosunkowi do Islamu i podkreślono, że “uważano ją za dziennikarkę prawicową”. To nie do końca prawda: “Wściekłość i duma” to sztandarowy tekst prawicy, ale jeśli spojrzymy na całe życie i twórczość pisarki, znacznie trudniej nam będzie ją przyszpilić – w końcu była antyfaszystką, ateistką, broniła praw kobiet.

Wreszcie, program zawiera obszerny fragment o interwencji Fallaci w sprawie odłączenia od respiratora Terri Schiavo. Domyślam się, że tekst pojawia się w nawiązaniu do działalności fundacji Ewy Błaszczyk, zajmującej się osobami w śpiączce – część dochodu z biletów przekazywana jest na ten cel. Cel szczyty, dziwi mnie jednak poświęcenie tak dużej przestrzeni (8 stron wielką czcionką, podczas gdy pozostałe teksty zajmują w sumie 4) epizodowi z życia pisarki, który był, w skali jej życia, chyba mało reprezentatywny. Z mojego punktu widzenia, to kolejny sposób, na który postać Fallaci jest w spektaklu w Teatrze Studio ‘profilowana’. Trudno mi znaleźć dla tego zabiegu uzasadnienie.

Byłam w teatrze z trzema innymi osobami – dwójce przedstawienie przypadło do gustu, dwójka była skonfundowana. Nie odradzam więc wyprawy do Teatru Studio, warto wyrobić sobie własne zdanie. Jedyne czego nie warto, to opierać pogląd na życie i twórczość Fallaci o treść spektaklu, bo można wyciągnąć uproszczone czy wręcz mylne wnioski.

3 Replies to “Chwila, w której ogłuchłam – recenzja spektaklu “Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam” w Teatrze Studio”

  1. Będę polemizować z tą recenzją, jako że nie zgadzam się z nią w żadnym aspekcie. Po pierwsze, fragmenty twórczości Fallaci zostały dobrane – moim zdaniem – na tyle reprezentatatywnie, by dać pojęcie nawet nie oczytanemu w jej książkach widzowi o zakresie jej zainteresowań i ważnych wydarzeniach w jej życiu. Byłam nawet pod wrażeniem z jak wielkim wyczuciem z całego tego bogactwa doświadczeń wybrane zostały prawdopodobnie z perspektywy te najważniejsze – asystowanie przy umieraniu matki, wywiady z dwiema osobami, z którymi nawiązała się szczególna bliskość duchowa: z Alekosem i Goldą Meir.

    Niezwykła i godna podziwu jest neutralność światopoglądowa Fallaci – sądzę że nie powinno się jej przypisywać ani do prawicy, ani do lewicy. Ten podział jest zresztą anachroniczny, został zastąpiony skalą: liberalny globalizm vs solidaryzm na gruncie tradycyjnych wartości. Na tej nowej skali Oriana plasuje się bliżej solidaryzmu i tradycji. Jej antyislamizm, o czym mówi bardzo dobitnie, jest odrzuceniem skrajnej, wrogiej humanitaryzmowi ideologii. To dobrze, że spektakl i uzupelniający go program pobudza do takich refleksji. Szacunek dla twórców tej ambitnej perełki, jak to dobrze, że nie wszyscy bezpiecznie rzeźbią kolejne wersje “Moralnosci pani Dulskiej”.

    Cieszy mnie, że Oriana została pokazana jako kobieta, nie tylko jako wybitna dziennikarka. Jej emocjonalność jest aż nadto uzasdniona bogactwem jej przeżyć. Zresztą bez tej wrażliwości i emocjonalności nie byłaby aż tak dobrą dziennikarką. Bez uczuć może się obyć reporter, ale nie rasowy dzienikarz, który chce przekazać innym jakąś ideę, w którą wierzy. Zaryzykuję też tezę (dość bezpieczną), że dziennikarz, podobnie jak każdy inny, jest bardziej wiarygodny, gdy jego życie osobiste wspiera jego “przekaz oficjalny”. Stąd jeszcze bardziej wierzę Orianie widząc ją w jej typowych odczuciach i dylematach kobiecych.

    Nie wydawało mi się też, by skala operowania głosem przez Ewę Błaszczyk była zbyt szeroka. Przeciwnie, Oriana jako Włoszka obdarzona południowym temperamentem mogła mieć jeszcze szerszą skalę siły głosu – od szeptu do krzyku. Nawet nie zauważyłam w trakcie spektaklu momentów z podniesionym głosem, co zapewne świadczy o tym, że krzyk był wtedy uzasadniony i naturalny.
    Zgodzę się natomiast, że po spektaklu pozostał niedosyt, ale tak jest zawsze gdy tylko na krótko dane jest nam obcować z kimś wybitnym.

Leave a Reply

%d bloggers like this: