Dla tłumacza kwestia istnienia dialektów jest podwójnie kłopotliwa. Po pierwsze, trudno znać wszystkie dialekty a wielu pisarzy, nawet jeśli nie pisze w dialekcie, używa słów regionalnych, często nie zdając sobie z tego sprawy. Tłumacząc dzieła pisane w dużej mierze w dialekcie, wypadałoby pracować w duecie z Włochem, który zna ową regionalną wersję, zaś najlepiej gdyby przy okazji był on polonistą.
Drugi problem dotyczy specyfiki tłumaczenia tekstów w dialekcie. Jeżeli w książce pojawiają się postaci, które mówią dialektem, dla Włocha jest natychmiast czytelne, że w ten sposób sygnalizuje się obcość, szczególność tej postaci. Wystarczy przeczytać parę zdań powiedzianych w dialetto, aby zrozumieć z jakiego rejonu postać ta pochodzi, być może też z jakiej jest klasy społecznej. Trudno jest oddać ten fakt w przekładzie polskim.
Możliwości są trzy: albo tłumaczymy na polski i pomijajmy kwestię dialektu (pójście na łatwiznę), albo dodajemy przypis wyjaśniający, że postać mówi w dialekcie, czego nie możemy oddać po polsku (co jest de facto przyznaniem się do porażki, podobnie jak odwołanie się do formułki „nieprzetłumaczalna gra słów”) lub próbujemy kombinować. Jeśli nie chodzi o zaznaczenie, że dana postać jest z konkretnego regionu, a po prostu o zasygnalizowanie „obcości”, możemy spróbować pobawić się z j. polskim i jego (niestety) ginącymi dialektami.
Dla przykładu, W. tłumaczy książkę utrzymaną w duchu realizmu magicznego, gdzie jeden z bohaterów, nota bene wielki pelikan, mówi dialektem. Aby oddać jego „dziwność”, można spróbować przetłumaczyć jego mowę na jakiś polski dialekt. Najlepiej, ze względu na bliskość morza nadałby się do tego celu język kaszubski. To jednak wyższa szkoła jazdy, trud, który może się nie opłacić. Czytelnicy mogą nie zrozumieć chwytu (a znów dodanie przypisu wyjaśniającego zastosowany zabieg stylistyczny to poruta), co więcej tekst może się okazać niezrozumiały, lub co gorsza… śmieszy.