Geniusz “Genialnej przyjaciółki” Eleny Ferrante


A ty rozumiesz fenomen “Genialnej przyjaciółki”? – spytał znajomy. 
Chyba tak. – odpowiedziałam wówczas.
Jeszcze jak! – odpowiedziałabym teraz.


Po czterech latach ostrożnie dawkowanej przyjemności skonsumowałam wszystko, co było do skonsumowania: cztery książki i dwa sezony serialu HBO, a także dokument o Elenie Ferrante „Ferrante Fever”. Żeby przeczytać ten cykl w oryginale warto było uczyć się włoskiego, tak samo jak dla “Lamparta” Lampedusy. Cztery tomy „Genialnej przyjaciółki” opromieniły cztery lata mojego życia. Czytałam po jednej na rok, jakbym malutką łyżeczką podjadała konfiturę.

Ta proza to przyjemność językowa, zmysłowa, ale przede wszystkim intelektualna. W niektórych fragmentach przeglądałam się jak w lustrze. To jeden z tych utworów, w których odnalazłam odczucia i myśli towarzyszące mi w niesprecyzowanej formie od lat. Ferrante potrafiła ująć je w słowa, obrazy i historie. „Genialna przyjaciółka” dała mi radość uczestniczenia we wspólnocie osób o tym samym „immaginario collettivo” – wspólnym imaginarium. 

Bez większego ładu i składu, oto co zrobiło na mnie największe wrażenie w tym cyklu.

Herstoria.

Opowieść Ferrante wywraca do góry nogami odwieczny, i wciąż nieźle się trzymający, paradygmat pasywnej, romantycznej bohaterki męskiej narracji. Nie chodzi mi nawet o te wszystkie mimozy i muzy epoki romantyzmu. To samo dotyczy bohaterek współczesnych utworów, których motywacje i cele, jeśli zdrapać cienkie pozłotko „nowoczesności”, są nader przewidywalne i wywiedzione w prostej linii z patriarchalnego porządku: mężczyzna, dziecko, dom. 

W „Genialnej przyjaciółce” osią narracji również jest fascynacja, i to granicząca z obsesją. Tu jednak nie jest to heteroromans (boring!), ale relacja dwóch kobiet. Elena i Lila nawzajem się wspierają, rzucają sobie wyzwania, walczą – czasem ramię w ramię, czasem w opozycji do siebie. W tej ciągłej wymianie są dla siebie jak przeciwległe bieguny, kreują jedna drugą. Oczywiście, w tej historii (herstorii?) pojawiają się i mężczyźni, ale to oni są „muzami” – tworzywem, z których główne bohaterki budują swój świat.

Saga

„Amica geniale” to saga, choć nie ta tradycyjna – rodzinna, a raczej saga „dzielnicowa”. Bohaterami są mieszkanki i mieszkańcy „rione” – ubogiej neapolitańskiej dzielnicy, których – jak to w porządnej sadze – mamy okazję poznać od zaplecza, od kuchni, od podszewki. Postaci historii osadzone są w gęstej sieci małżeństw, konkubinatów, romansów, dzieci ślubnych i nieślubnych, długów pieniężnych i honorowych. W toku rozwoju opowieści poznajemy tę sieć tak dobrze, że zaczynamy rozumieć w jakim stopniu to właśnie ona warunkuje losy bohaterów. Znajomość rodowodów postaci (oraz ich majątków!) sprawia, że na pozór zwyczajne wydarzenia i decyzje nabierają dramatyzmu i egzystencjalnego ciężaru.

Przyjaźń

W zdecydowanej większości fabuł to miłość jest siłą, która „porusza Słońce i inne gwiazdy”. W „Genialnej przyjaciółce” centralną relacją jest przyjaźń. Przede wszystkim ta między Lilą i Eleną, ale też ich przyjaźnie z koleżankami i kolegami ze szkoły, z podwórka. Lubię powieści, które pozwalają śledzić rozwój relacji przyjaźni na przestrzeni lat i dekad (jak np. „Małe życie” Hanyi Yanagihary). Inaczej niż więzi rodzinne, a nawet te romantyczne, przyjaźń oparta jes na wyborze. Nie jesteśmy skazani na pracę nad relacją, na zrozumienie i akceptację (lub próby zmiany) drugiej osoby, jak to bywa w rodzinie czy nawet małżeństwie. Z przyjaźni możemy po prostu z dnia na dzień zrezygnować i to bez większych konsekwencji. Przez to przyjaźń, która mimo wszystko trwa, jest dla mnie trudniejsza i ciekawsza. Czytając „Genialną przyjaciółkę” niejednokrotnie zadajemy sobie pytanie: jaka tajemnicza siła wciąż przyciąga do siebie główne bohaterki? Jaka siła może zerwać tę wieź?

Kto jest „genialną przyjaciółką”?

Lila mówi do Eleny „jesteś moją genialną przyjaciółką”, w uznaniu dla jej osiągnięć naukowych. Ale od pierwszych stron aż do ostatnich wiemy, że wszystkie wysiłki Eleny, wszystkie jej sukcesy szkolne i zawodowe, są podszyte niepokojem, niepewnością, kompleksami. Pytanie „kto tak naprawdę jest genialną przyjaciółką?” stanowi nić przewodnią całej opowieści.

Zapadła mi w pamięć piękna fraza „una vita di ampio respiro” – życie, które pozwala oddychać pełną piersią, życie o szerokich horyzontach, na wielką skalę. Wyrażenie przywodzące na myśl widok na Zatokę Neapolitańską rozciągający się ze wzgórza Posillipo (naprawdę nic nie może się z nim równać!). Każdy z bohaterów „Genialnej przyjaciółki” w jakiś sposób dąży do tego, żeby wieść życie godne przeżycia: wyrwać się z kołowrota biedy (Rino), dokonać czegoś doniosłego (Pasquale, Nadia, Nino), okopać się w fortecy władzy i pieniędzy (bracia Solara), żyć autentycznym życiem (Alfonso), być z ukochaną osobą (Michele, Stefano), uczyć się i tworzyć (Elena, Lila). Ale do końca powieści nie jest jasne, czyje życie istotnie jest owym „życiem pełną piersią”, a które, pod powłoczką pozorów, jest czymś wtórnym, małym i lichym. 

Obsadzenie w głównej roli tej historii Eleny, która przy błyskotliwej, odważnej i nieprzewidywalnej Lili jest „szarą myszką” to nieoczywisty, ale w mojej ocenie świetny zabieg. Postać Eleny jest zwierciadłem dla wszystkich aspirujących i ambitnych, których jednak toczy straszliwa przypadłość zwana „syndromem oszusta”.

Neapol

Wysiadam z samolotu w Neapolu. Czuję na skórze pierwsze promienie południowego słońca. Wdycham wonne powietrze. Wypijam pierwsze espresso. Czuję, jak wstępuje we mnie nowe życie. Jakby ktoś podkręcił jasność. I głośność. I smaki. 

Czy sprawia to bliskość morza i wulkaniczna gleba, na której wyrastają najlepsze pomidory i winogrona? Czy to bezpośredniość Neapolitańczyków, ten ich boski akcent (ò! guagliò…)? Czy sprawia to sam wszechobecny św. January? A może równie wszechobecna pizza? W każdym razie, Neapol ma w sobie niesamowitą energię – nie zawsze dobrą, często nieprzewidywalną, ale niezaprzeczalną. Na mnie działa jak narkotyk.

Ferrante oddała ducha tego miasta wspaniale. Neapol jest pełnoprawnym i pełnokrwistym bohaterem opowieści. Nawet kiedy akcja przenosi się do bardziej uładzonej, eleganckiej Pizy czy rozpolitykowanej Florencji, Neapol co i rusz wyciąga swoje macki, żeby namącić i nabroić.

Zmysłowość opisów

Szał zmysłów w śródziemnomorskim ogrodzie to banał. Ale jaki prawdziwy! Włoski dzień z solą morza na skórze i we włosach, z rozkoszą cienia, dotykiem chłodnego marmuru. Włoska noc, z tysiącletnimi kamieniami oddającymi ciepło upalnego dnia, butelka chłodnego białego wina, nastrój tętniącej życiem piazzy. Przyjemność poruszania się po przestrzeni, której każdy fragment z miłością aranżowano przez setki i tysiące lat – a wszystko to dla naszej przyjemności. Kto raz tego doświadczył, ten na zawsze pozostanie wrażliwy na artystyczne hołdy składane Italii. Nawet Lenin pisał, że na Capri zapomina się o wszystkim…

Sceny wakacji na Ischii z „Genialnej przyjaciółki” (wspaniale sfotografowane w serialu) dołączają do mojego panteonu wizji Śródziemnomorza, razem z „Magiem” Fowlesa, „Wyspą Artura” Morante, włoskimi powieściami E. M. Forstera, czy filmami „Grande Bellezza” Sorrentino, „A bigger Splash” Luki Guadagniniego, z „Listonoszem”, „Utalentowanym panem Ripleyem”.

Nino

Archetypiczny łamiący serca intelektualista o kręconych włosach.
Nie mogło być inaczej. 

Kilka niezapomnianych scen i kwestii (bez spoilowania i bez ładu):

Impreza u Gagliani (znów swietnie oddana w serialu)
Los książeczki „La Fata Blu”
„Io non ho un buon nome”
„Un’intelligenza senza radici” 
Prawdziwa twarz Nino
Poszukiwanie Tiny
Pierwsza i ostatnia scena cyklu – w moim odczuciu przepiękna klamra

Wiara w moc słów i humanistycznego wykształcenia

Tak silnie przebijająca na początku cyklu, kiedy dziewczynki upatrują drogi do wyjścia z „rione” w karierze pisarskiej, kiedy studiowanie łaciny i greki postrzegane jest jako przywilej nieomal boski. Tak podszyta goryczą rozczarowania w ostatnim, współczesnym tomie. 

Pozycja kobiety

Dorosła Elena staje przed klasycznymi wyborami, które zorganizowane przez mężczyzn społeczeństwo narzuca kobietom: dobro dzieci czy realizacja własnych celów, aspiracji i marzeń? Chociaż akcja dzieje się w latach 70tych i 80tych, Elena dokonuje wyborów, które są skandaliczne / rewolucyjne nawet dziś.

Bo, jak twierdziła Chris Kraus w I love Dick, sam fakt, że kobieta pisze, publikuje, zabiera głos jako osoba publiczna jest najbardziej rewolucyjną rzeczą na świecie.

Klasy, język, dialekt

Cykl mistrzowsko operuje rejestrami języka włoskiego: od najbardziej wulgarnego (ale często wspaniale adekwatnego) dialetto, przez specyficzny (nieco dziś śmieszny) idiolekt lewicowych działaczy, po najelegantszy (ale często czczy) italiano aulico. Podobnie jak Neapol, język jest bohaterem tej opowieści. Elena zmaga się ze swoim słownictwem i akcentem w drodze ze swojego rione do świata rozmaitych „Airotów” (vide doskonała scena z „oracolo”). Włoska klasa intelektualna została w „Genialnej przyjaciółce” sportretowana drobiazgowo: z ich językiem, rytuałami, fetyszami i śmiesznostkami. Błyskotliwość tego opisu, a także pewien zasugerowany dystans i krytycyzm wskazują na dokładną znajomość tego środowiska (tak jak i innych opisanych w powieści) po stronie autorki. Co sprowadza nas do pytania…

Kim jest Ferrante?

Jak wiadomo, Elena Ferrante uparcie odmawia ujawnienia swojej tożsamości. Niesamowite, że wciąż udaje jej się chronić swoją tożsamość, zwłaszcza, że jej teksty zdają się tak wiele ujawniać o jej własnych doświadczeniach życiowych. Chyba, że jest to genialny wprost research…

Co jakiś czas ktoś podnosi kwestię czy Ferrante nie jest przypadkiem facetem. Mam nadzieję, że nie, bo cykl „Genialna przyjaciółka” jest doskonałym przykładem tego, czym może być „literatura kobieca”. Znajdujemy tu toposy „kobiecego pisania”: skupienie na tematyce codziennej, romantycznej, rodzinnej. Jest też niezwykła uwaga, wręcz czułość w opisach nieistotnych szczegółów (przywodziła mi na myśl np. opowiadania Katherine Mansfield). Brak za to patosu, moralizatorstwa, pewnego samozachwytu, który przebija przez wiele klasycznie „męskich” tekstów (panowie spod znaku Nino Sarratore – I’m looking at you). Nawet gest odrzucenia laurów, które autorce przyznają rozmaite dostojne gremia (np. najważniejsza włoska nagroda literacka – premio Strega w 2015 r.) odbieram jako zaprzeczenie tradycyjnego kultu autorytetów, jakże żywego w Italii. Tu na pierwszym planie jest sama opowieść, a nie opowiadający/a.

Być może wybór anonimowości ma jeszcze inne przyczyny. Może autorka chciała uniknąć tego, by jakieś środowisko przywłaszczyło sobie jej sukces? A także tego, by jej opowieść była niepotrzebnie „zakotwiczona” w rzeczywistości przez odniesienie do konkretnych osób i sytuacji. Obecnie pozostaje ona czystą fikcją, bardziej prawdziwą niż sama historia. 

Genialną.

Chwila, w której ogłuchłam – recenzja spektaklu “Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam” w Teatrze Studio

Cieszyłam się na spektakl “Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam” w warszawskim Teatrze Studio. Chciałam, żeby mi się spodobał. Oriana jest dla mnie ważna z kilku powodów: przede wszystkim jako autorka niezwykłych wywiadów, ale też jako autorka ważnej feministycznej (moim zdaniem) powieści “Listy do nienarodzonego dziecka” i postać ambiwalentna politycznie, czasem podziwiana, a czasem odrzucana przez obie strony sceny politycznej (podobnie jak mój ukochany Giorgio Gaber).

Fakt – od początku miałam wyśrubowane oczekiwania, więc moja opinia nie jest pewnie obiektywna… ale niestety nie mogę powiedzieć, żeby spektakl mnie zachwycił.

Continue reading “Chwila, w której ogłuchłam – recenzja spektaklu “Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam” w Teatrze Studio”

Śmierć, gdy nadejdzie, będzie mieć twoje oczy

Jakiś czas temu tłumaczyłam na warsztatach dwa wiersze Cesarego Pavese, między innymi tytułowy utwór z jego najbardziej znanego miłosnego tomiku. Niedawno pod patronatem Instytutu Włoskiego wyszło tłumaczenie Jarosława Mikołajewskiego. Możliwe więc, że nie będą więc chcieli wydać mojego przekładu – ich strata.

Całkiem bez zawiści zamieszczam moje tłumaczenie, wraz z przekładem alternatywnym oraz oryginałem tekstu.

Cesare Pavese, Śmierć, gdy nadejdzie, będzie mieć twoje oczy, tłum. M.N.Wróblewska

Śmierć, gdy nadejdzie, będzie mieć twoje oczy –180px-Constance_Dowling_Pavese
ta śmierć, która zawsze jest z nami
wieczór i rano, bezsenna,
głucha, jak wyrzut sumienia,
niedorzeczny nałóg. Twoje oczy
będą jałowym słowem,
niemym krzykiem, milczeniem.
Takimi je widzisz co rano
gdy w lustrze sama nad sobą
się chylisz. O, słodka nadziejo,
tego dnia i my poznamy,
że jesteś życiem i jesteś pustką.

Śmierć spogląda na wszystkich bez wyjątku.
Śmierć, gdy nadejdzie, będzie mieć twoje oczy.
To będzie tak, jakby rzucić nałóg,
jakby w lustrze mignęła
martwa twarz,
jak słuchać głosu zza zamkniętych warg.
Milcząc zstąpimy w otchłań.

 

Zrzut ekranu 2014-02-08 (godz. 20.12.45)Cesare Pavese, Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy (przeł. Jarosław Mikołajewski)

Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy –
ta śmierć, która nam towarzyszy
od świtu do zmierzchu, bezsenna,
milcząca, jak odwieczne poczucie winy
lub bezsensowny nałóg. Twoje oczy
będą pustym słowem,
przemilczanym krzykiem, ciszą.
Takimi je widzisz co dzień rano,
kiedy nad sobą pochylasz się
w lustrze. Kochana nadziejo,
tego dnia i my się dowiemy
że jesteś życiem i że jesteś niczym.

Śmierć ma dla wszystkich spojrzenie.
Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy.
Będzie tak, jak gdybyś porzuciła nałóg,
jak gdybyś ujrzała w lustrze
pojawienie się martwej twarzy,
jak gdybyś słuchała zamkniętych warg.
Niemi zstąpimy w topiel.

(Pewnie Topiel na warszawskim Powiślu;)

image004

A oto oryginał:

Verrà la morte e avrà i tuoi occhi

questa morte che ci accompagna

dal mattino alla sera, insonne,

sorda, come un vecchio rimorso

o un vizio assurdo. I tuoi occhi

saranno una vana parola,

un grido taciuto, un silenzio.

Verrà la morte e avrà i tuoi occhi

questa morte che ci accompagna

dal mattino alla sera, insonne,

sorda, come un vecchio rimorso

o un vizio assurdo. I tuoi occhi

saranno una vana parola,

un grido taciuto, un silenzio.

Cosí li vedi ogni mattina

quando su te sola ti pieghi

nello specchio. O cara speranza,

quel giorno sapremo anche noi

che sei la vita e sei il nulla.

Per tutti la morte ha uno sguardo.

Verrà la morte e avrà i tuoi occhi.

Sarà come smettere un vizio,

come vedere nello specchio

riemergere un viso morto,

come ascoltare un labbro chiuso.

Scenderemo nel gorgo muti.

22 marzo ’50

A tu piosenka nieocenionego Fabrizia de Andre, nawiązująca nieco do wiersza Cesarego Pavese (ale warta posłuchania i bez związku z nim):

Jak tłumaczyć dialekt

Dla tłumacza kwestia istnienia dialektów jest podwójnie kłopotliwa. Po pierwsze, trudno znać wszystkie dialekty a wielu pisarzy, nawet jeśli nie pisze w dialekcie, używa słów regionalnych, często nie zdając sobie z tego sprawy. Tłumacząc dzieła pisane w dużej mierze w dialekcie, wypadałoby pracować w duecie z Włochem, który zna ową regionalną wersję, zaś najlepiej gdyby przy okazji był on polonistą.

Drugi problem dotyczy specyfiki tłumaczenia tekstów w dialekcie. Jeżeli w książce pojawiają się postaci, które mówią dialektem, dla Włocha jest natychmiast czytelne, że w ten sposób sygnalizuje się obcość, szczególność tej postaci. Wystarczy przeczytać parę zdań powiedzianych w dialetto, aby zrozumieć z jakiego rejonu postać ta pochodzi, być może też z jakiej jest klasy społecznej. Trudno jest oddać ten fakt w przekładzie polskim.

Możliwości są trzy: albo tłumaczymy na polski i pomijajmy kwestię dialektu (pójście na łatwiznę), albo dodajemy przypis wyjaśniający, że postać mówi w dialekcie, czego nie możemy oddać po polsku (co jest de facto przyznaniem się do porażki, podobnie jak odwołanie się do formułki „nieprzetłumaczalna gra słów”) lub próbujemy kombinować. Jeśli nie chodzi o zaznaczenie, że dana postać jest z konkretnego regionu, a po prostu o zasygnalizowanie „obcości”, możemy spróbować pobawić się z j. polskim i jego (niestety) ginącymi dialektami.

Dla przykładu, W. tłumaczy książkę utrzymaną w duchu realizmu magicznego, gdzie jeden z bohaterów, nota bene wielki pelikan, mówi dialektem. Aby oddać jego „dziwność”, można spróbować przetłumaczyć jego mowę na jakiś polski dialekt. Najlepiej, ze względu na bliskość morza nadałby się do tego celu język kaszubski. To jednak wyższa szkoła jazdy, trud, który może się nie opłacić. Czytelnicy mogą nie zrozumieć chwytu (a znów dodanie przypisu wyjaśniającego zastosowany zabieg stylistyczny to poruta), co więcej tekst może się okazać niezrozumiały, lub co gorsza… śmieszy.

Poezja w przekładzie (na przykładzie poezji Szymborskiej)

Jarosław Mikołajewski (tu ukłon/ dygnięcie/ nieśmiały uśmiech/ zająknięcie) donosi w dzisiejszej Wyborczej, że

Kilka dni temu zdarzyło się coś, co przenosi sławę Wisławy Szymborskiej na poziom kultu.

Elsa Fonero, minister pracy, pojawiła się na spotkaniu z bransoletką na której widniał znaczący cytat z wiersza Wisławy Szymborskiej “Portret kobiecy”. Z tej okazji parę refleksji nad tłumaczeniem polskiej poezji na inne języki, a szczególnie na włoski. Mówi się, że sukces pisarza, a szczególnie poety za granicą zależy w ogromnej mierze o talentu jego tłumacza (vide przykład Zofii Chądzyńskiej, która niezamowicie przyczyniła się do popularności Julia Cortazara w naszym kraju). Włoskim tłumaczem Szymborskiej był wybitny polonista Pietro Marchesani i rzeczywiście wykonał świetną pracę, bo poetka cieszy się we Włoszech nie tylko poważaniem ale i autentyczną sympatią. Zdarzyło mi się, że Włosi przy pierwszym spotkaniu, dowiedziawszy się, że jestem z Polski, mówili natychmiast, że jestem z kraju Szymborskiej (jeszcze niedawno był to nieodmiennie kraj JPII).

Spotkałam się nawet z opiniami, i to nie tylko Włochów, że głównym towarem eksportowym polskiej kultury jest właśnie poezja. Kolega wspominał niedawno o wielkiej popularności Herberta w Serbii… Zastanawiające, bo poezja polska, ze względu na istnienie deklinacji i niemal nieograniczone możliwości gier słownych jakie dają przyrostki, przedrostkim, możliwość dowolnego zmieniana szyki, zdawałaby się niemal nieprzekładalna… Cóż, potrzebna jest (jak zawsze) ręka genialnego (albo przynajmniej zręcznego) tłumacza. Nota bene, Szymborską z jej tłumaczem musiała łączyć tajemnicza więź: zmarli w odstępie raptem paru dni..

Dla ciekawych, wspomniany wiersz Wisławy Szymborskiej po polsku i włosku (w przekładzie Pietra Marchesaniego) do porównania:

Portret kobiecy Wisława Szymborska


Musi być do wyboru,
Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.
To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.
Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,
czarne, wesołe, bez powodu pełne łez.
Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.
Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.
Naiwna, ale najlepiej doradzi.
Słaba, ale udźwignie.
Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.
Czyta Jaspersa i pisma kobiece.
Nie wie po co ta śrubka i zbuduje most.
młoda, jak zwykle młoda, ciągle jeszcze młoda.
Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem,
własne pieniądze na podróż daleką i długą,
tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.
Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.
Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.
Albo go kocha albo się uparła.
Na dobre, na niedobre i na litość boską.

Ritratto di donna

Deve essere a scelta
cambiare, purché niente cambi.
È facile, impossibile, difficile, ne vale la pena.
Ha gli occhi, se occorre, ora azzurri, ora grigi
neri, allegri, senza motivo pieni di lacrime.
Dorme con lui come la prima venuta, come l’unica al mondo.

Gli darà quattro figli, nessuno, uno.
Ingenua, ma è un’ottima consigliera.
Debole, ma sosterrà.
Non ha la testa sulle spalle, però l’avrà.
Legge Jaspers e le riviste femminili.
Non sa a che serva questa vita, e costruirà un ponte.
Giovane, come al solito giovane, sempre ancora giovane.

Tiene nelle mani un passero con l’ala spezzata,
soldi suoi per un viaggio, lungo e lontano,
una mezzaluna, un impacco e un bicchierino di vodka.
Dov’ è che corre? Non sarà stanca?
Ma no, solo un poco, molto, non importa.
O lo ama, o si è interstardita.
Nel bene, e nel male, e per l’amor del cielo!


Najbardziej mi się podoba wers, który po polsku się nie rymuje, a po włosku owszem. Jest to oczywiście pewne przekłamanie ze strony tłumacza, ale jakże trudno byłoby mu się oprzeć. Jako jedyny rymowany wers w wierszu tworzy ładną oś i jakby punkt zwrotny:

Debole, ma sosterrà.
Non ha la testa sulle spalle, però l’avrà.