To wpis o trudności w przełożeniu na język polski robiącego furorę pojęcia mansplaining (ang. man – mężczyzna + explain – tłumaczyć).
Co to jest “mansplaining”? Mansplaining jest wtedy, kiedy mężczyzna z miną mędrca stwierdza “widzisz, to jest tak…” po czym wygłasza największy banał świata. A ty siedzisz i słuchasz z miną uczennicy, bo nauczono cię, że niegrzecznie jest przerywać, a tym bardziej wstawać i odchodzić kiedy ktoś do ciebie mówi.
Dziś dzień przełomowy. Albo nieco skromniej: przełomkowy.
Publikuję pierwszy przekład z nowego dla mnie języka – niemieckiego. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce gdy zamieściłam pierwsze tłumaczenie z hiszpańskiego (to musiał być Lope de Vega – Kto ją poznał, ten wie). Kiedy będzie następny raz? Czy kiedykolwiek? Nigdy jeszcze nie tłumaczyłam z rosyjskiego więc może kiedyś… Jeśli mnie coś natchnie. Bo poezję tłumaczę tylko wtedy, kiedy poczuję “zew”.
A skoro mowa o tym… Pod koniec tego wpisu “rozpakowuję” proces tłumaczenia wiersza. Coś dla tych, którzy zastanawiają się nad naturą przekładu poezji – czy to rzemiosło, czy natchnienie, czy jakaś inna szemrana sprawa…
Ciekawa jestem, jak widzą to inne osoby, którym zdarzyło tłumaczyć się wiersze i piosenki?
Cóż może być człowiekowi bliższego niż własne, słyszane co dzień po wielokroć, imię? Dziwnie sobie wyobrazić, że nagle, z dnia na dzień, zostaje nam przypisane całkiem inne (choć w przypadku nazwisk, połowa populacji zmienia je po ślubie – barbarzyński zwyczaj!). Jeśli chodzi zaś o imię, najczęściej mierzymy się z koniecznością jego “przetłumaczenia” podczas kontaktu z obcokrajowcami, szczególnie na obcej ziemi, gdzie nie każdy chce epatować polszczyzną w wydaniu szeleszcząco-zgrzytliwo-niewymownym. Co więc mają począć na obczyźnie Bożydarowie, Grażyny, Mirosławowie, Marzeny, nie mówiąc o Szczepanach? Poniżej trzy strategie do wyboru opatrzone roboczymi tytułami 1.Martha, 2. Marta, 3. Manatu i zilustrowane anegdotami z życia wziętymi.
W sieciach społecznościowych niedawno (a w czasie internetowym – wieki temu) furorę robił łańcuszek z wyliczanką ulubionych książek. Z odmętów pamięci i tylnych rzędów biblioteczki wypadało wydobyć pozycje zarazem mądre i dowcipne, lekkie a trafne, znane acz zapomniane, by zaprezentować się jako osoba stosownie i wszechstronnie oczytana (choć z adekwatnie ironiczna postawą).
Przyszło mi do głowy, że także i tłumacz(k)om przydałaby się „ściąga” – lista książek, które warto posiąść a być może nawet (prze)czytać.
Swego czasu, gdy postanowiłam związać swoje życie zawodowe ze słowami, spędziłam trochę czasu przeglądając w internecie wpisy poświęcone profesji tłumacza. Większość informacji dotyczyła pracy tłumacza przysięgłego i kabinowego (co nie dziwi – finansowo obie opcje są bardziej atrakcyjne niż przekład literacki). Ostatecznie wielu rzeczy musiałam nauczyć się sama i odkryć je w praktyce. Po paru latach mam na koncie dziewięć książek przetłumaczonych z dwóch języków, a do tego sporo artykułów i różnych doświadczeń pogranicznych (tłumaczenie pomocy naukowych, przygotowanie napisów do filmów, parę napisanych artykułów z zakresu przekładoznawstwa, kilka przeprowadzonych wywiadów z tłumaczami). Nie jestem z pewnością mocno umocowana na rynku, ale udało mi się wstawić nogę w drzwi. Inna sprawa, że teraz zajęłam się sprawami akademickimi i od tłumaczenia mam przerwę…
Tym niemniej chciałam podzielić się garścią subiektywnych uwag i porad dla kogoś, kto bierze pod uwagę karierę tłumaczki.
Na wiersz Roberta W. Service’a trafiłam czytając powieść (świetną!) Trumana Capote “In cold blood”. W powieści, która jest jednak oparta na faktach, jeden z bohaterów – młody, bezwzględny mordeca, niepozbawiony jednak artystycznej wrażliwości – dedykuje jego wiersz swojej dziewczynie, udając że sam jest jego autorem. Utwór zrobił na mnie wrażenie swoim rytmem i klimatem. Postanowiłam go przetłumaczyć. Akurat na drugi dzień miałam sporo wolnego czasu w drodze z Warszawy do Kielc – a czy można wyobrazić sobie lepszą scenerię do obcowania z poezją barda niż leniwie przesuwający się za oknem krajobraz?
Efekty mojego wysiłku, wraz z oryginałem, widnieją poniżej. W wolnej chwili sięgnę po polski przekład powiści Capote’ego, żeby porównać mój przekład z książkowym. W jednym miejscu skłamałam, dla rytmu i rymu, ale chyba było warto…
Jakiś czas temu brałam udział w konkursie na przekład książki Jerzego Jurandota “Miasto skazanych” na język angielski. Co prawda nie wygrałam, ale ponieważ jestem dość zadowolona z mojego tłumaczenia i myślę, ze komuś może się przydać, publikuję tu fragment. Choć Jurandot miał wesołe usposobienie (był przede wszystkim satyrykiem), w tym wierszu przebijają tony tragiczne…
Całość książki zostanie opublikowana przez Muzeum Zydów Polskich pod tytułem “City of the Condemned. Two Years in the Warsaw Ghetto”. Oczywiście polecam i jestem ciekawa “oficjalnego” przekładu”.
Poniżej oryginał i mój przekład. Pierwszy raz tłumaczyłam na angielski tekst rymowany, zależało mi też, żeby zachować dziecięcy, prosty język i oddać dramatyzm opisanej sytuacji.
Po wypadzie do Rzymu i chwili zadumy nad grobem Gramsciego, grupa bezdomnych poetów (i tłumaczy) postanowiła udać się na wschód – aż do Kijowa. Naszą przewodniczką była Anastazja – kijowianka i poetka. A więc tak samo jak bohaterka naszego spotkania – Lina Kostenko. Szperając w necie dowiedziałam się, że Kostenko ożeniła się z polskim literatem i tłumaczła z polskiego poezję. Ale przystępując do interpretowania jej wiersza wiedziałam tylko tyle, że była przedstawicielką pokolenia szistdziesiadników, i że jej poezja była przez władze uznawana za wywrotową. Podobno ze względu na swoją apolityczność… W każdym razie, po błyskotliwym debiucie poetka na szesnaście lat została zmuszona do milczenia.
Wspomniałam o “interpretowaniu” wiersza, a nie “tłumaczeniu”, gdyż tym razem nasza zabawa pod skrzydłami squatu Syrena przebiegła następująco: Anastazja przeczytała nam wiersz w orginale, a następnie przetłumaczyła na polski jego początek i koniec. Naszym zadaniem było wypełnić pusty (spruchniały?) środek treścią (mchem?).
Jakiś czas temu tłumaczyłam na warsztatach dwa wiersze Cesarego Pavese, między innymi tytułowy utwór z jego najbardziej znanego miłosnego tomiku. Niedawno pod patronatem Instytutu Włoskiego wyszło tłumaczenie Jarosława Mikołajewskiego. Możliwe więc, że nie będą więc chcieli wydać mojego przekładu – ich strata.
Całkiem bez zawiści zamieszczam moje tłumaczenie, wraz z przekładem alternatywnym oraz oryginałem tekstu.
Cesare Pavese, Śmierć, gdy nadejdzie, będzie mieć twoje oczy, tłum. M.N.Wróblewska
Śmierć, gdy nadejdzie, będzie mieć twoje oczy –
ta śmierć, która zawsze jest z nami
wieczór i rano, bezsenna,
głucha, jak wyrzut sumienia,
niedorzeczny nałóg. Twoje oczy
będą jałowym słowem,
niemym krzykiem, milczeniem.
Takimi je widzisz co rano
gdy w lustrze sama nad sobą
się chylisz. O, słodka nadziejo,
tego dnia i my poznamy,
że jesteś życiem i jesteś pustką.
Śmierć spogląda na wszystkich bez wyjątku.
Śmierć, gdy nadejdzie, będzie mieć twoje oczy.
To będzie tak, jakby rzucić nałóg,
jakby w lustrze mignęła
martwa twarz,
jak słuchać głosu zza zamkniętych warg.
Milcząc zstąpimy w otchłań.
Cesare Pavese, Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy (przeł. Jarosław Mikołajewski)
Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy –
ta śmierć, która nam towarzyszy
od świtu do zmierzchu, bezsenna,
milcząca, jak odwieczne poczucie winy
lub bezsensowny nałóg. Twoje oczy
będą pustym słowem,
przemilczanym krzykiem, ciszą.
Takimi je widzisz co dzień rano,
kiedy nad sobą pochylasz się
w lustrze. Kochana nadziejo,
tego dnia i my się dowiemy
że jesteś życiem i że jesteś niczym.
Śmierć ma dla wszystkich spojrzenie.
Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy.
Będzie tak, jak gdybyś porzuciła nałóg,
jak gdybyś ujrzała w lustrze
pojawienie się martwej twarzy,
jak gdybyś słuchała zamkniętych warg.
Niemi zstąpimy w topiel.
(Pewnie Topiel na warszawskim Powiślu;)
A oto oryginał:
Verrà la morte e avrà i tuoi occhi
questa morte che ci accompagna
dal mattino alla sera, insonne,
sorda, come un vecchio rimorso
o un vizio assurdo. I tuoi occhi
saranno una vana parola,
un grido taciuto, un silenzio.
Verrà la morte e avrà i tuoi occhi
questa morte che ci accompagna
dal mattino alla sera, insonne,
sorda, come un vecchio rimorso
o un vizio assurdo. I tuoi occhi
saranno una vana parola,
un grido taciuto, un silenzio.
Cosí li vedi ogni mattina
quando su te sola ti pieghi
nello specchio. O cara speranza,
quel giorno sapremo anche noi
che sei la vita e sei il nulla.
Per tutti la morte ha uno sguardo.
Verrà la morte e avrà i tuoi occhi.
Sarà come smettere un vizio,
come vedere nello specchio
riemergere un viso morto,
come ascoltare un labbro chiuso.
Scenderemo nel gorgo muti.
22 marzo ’50
A tu piosenka nieocenionego Fabrizia de Andre, nawiązująca nieco do wiersza Cesarego Pavese (ale warta posłuchania i bez związku z nim):