Cóż może być człowiekowi bliższego niż własne, słyszane co dzień po wielokroć, imię? Dziwnie sobie wyobrazić, że nagle, z dnia na dzień, zostaje nam przypisane całkiem inne (choć w przypadku nazwisk, połowa populacji zmienia je po ślubie – barbarzyński zwyczaj!). Jeśli chodzi zaś o imię, najczęściej mierzymy się z koniecznością jego “przetłumaczenia” podczas kontaktu z obcokrajowcami, szczególnie na obcej ziemi, gdzie nie każdy chce epatować polszczyzną w wydaniu szeleszcząco-zgrzytliwo-niewymownym. Co więc mają począć na obczyźnie Bożydarowie, Grażyny, Mirosławowie, Marzeny, nie mówiąc o Szczepanach? Poniżej trzy strategie do wyboru opatrzone roboczymi tytułami 1.Martha, 2. Marta, 3. Manatu i zilustrowane anegdotami z życia wziętymi.
Strategia 1. Martha – Przetłumaczenie imienia
Sprawa jest w miarę prosta, gdy dane imię ma swój odpowiednik w języku kraju docelowego. To dotyczy większości popularnych polskich imion, które są imionami ważnych świętych, a więc na ogół będą rozpowszechnione w całej Europie i “świecie zachodnim”.
Paweł zamienimy na Paul, Paulus, Paolo, Pablo.
Jan przełoży się na Jean, Johannes, Giovanni, John.
I po sprawie.
Z drugiej strony jednak, im bardziej odpowiednik imienia różni się brzmieniem od formy oryginalnej, tym potencjalnie większe poczucie “dziwności” u jego nosiciela (na przykład gdy polski Jan staje się rosyjskim Iwanem). Otwiera się też pole do pomyłek wśród znajomych (zaraz zaraz, ten Iwan z Moskwy, którego podsuwa nam Facebook, to Jasio z naszego podwórka?). Spotkałam się także z niechętnymi reakcjami “tubylców” w stosunku do praktyki “okcydentalizacji imienia”: “czemu do diabła Marco uparł się, żebyśmy mówili na niego Mark – czy podejrzewa, że nie jesteśmy w stanie wymówić Marco?!”.
Skoro tak reagują mieszkańcy kraju docelowego, którym zmiana imienia na formę pochodzącą z ich języka mogłaby pochlebiać, to wyobrażacie sobie reakcje kolegów z Polski. Pamiętam, gdy od lat mieszkający za granicą kolega o imieniu Stanisław, zmienił na portalu społecznościowym imię na ‘Stan’. Większość komentarzy była delikatnie prześmiewcza, ale padały też oskarżenia o pozerstwo i niemal zdradę narodową!
Jeśli chcemy uniknąć tego rodzaju przytyków, lepiej unikajmy półśrodków. Idźmy na całość – albo zachowujemy imię, albo zmieniamy całkiem. A co! (vide strategia nr 3).
Strategia 2. Marta – Zachowanie imienia
Jeśli mamy trudne do wymówienia imię, ta strategia będzie wymagała od nas mnóstwa cierpliwości. Tę opcję wybrał Najlepszy z Tłumaczy, który z uporem Polaka przedstawia się Włochom, Anglikom i Francuzom imieniem tak u nas popularnym, jak u nich niewymawialnym: Wojciech (w wersji dla początkujących Wojtek). Alternatywą do gimnastyki języka byłoby przetłumaczenie imienia na wersję zachodnio-europejską, a mianowicie… Adalbert lub Adalberto. Za granicą brzmi ono z resztą równie osobliwie co w Polsce, bo dawno już wyszło z użycia, kiedy zaś było jeszcze w obiegu, nosili je głównie książęta i inni hrabiowie.
A więc może skrócić imię (strategia zahaczająca o punkt 1). Zamiast Wojtek, po prostu Woj? Taką opcję wybrała moja koleżanka z pracy. Nie ma na imię Wojtek, a Benedetta, co w wersji skróconej daje bezpłciowe Bene. Właścicielka bardzo tę formę sobie chwali, gdyż neutralne imię pozwala jej rzekomo uniknąć dyskryminacji związanej z płcią (NB. polecam ciekawy tekst o formach żeńskich w polskim kontekście akademickim).
Wojtek został przy Wojtku i ćwiczy inwencję, próbując wymyślić mnemotechniki, które pozwolą cudzoziemcom zapamiętać jego imię (Woj- jak ‘boy’, -ciech jak ‘tech’…, a więc “Boy-tech’).
Ponieważ moje własne imię jest tak podobne do wersji angielskiej, liczyłam na to, że uda mi się na Wyspach przy nim pozostać. Tymczasem okazało się, że “Marta” stawia Anglikom wielki opór. Nowopoznanym osobom muszę powtarzać je wielokrotnie, słysząc w odpowiedzi: Magda (jeśli mają już koleżanki z Polski), Ma-ta, Manta (z sugestią, że to imię pochodzenia indyjskiego) etc. Ostatecznie i tak kończy się na tym ciotkowatym “Martha”.
Większy problem jest ze znakiem diakrytycznym, który na szczęście mam w nazwisku tylko jeden. Na swojej stronie uniwersyteckiej zamieściłam wskazówki co do wymowy mojego nazwiska, prawie też oduczyłam promotora wymawiania kreski nad ‘o’ jako akcentu (“WRO-blewska”). Zawsze waham się też przy wpisywaniu nazwiska do rozmaitych formularzy – jeśli zmienię “ó” na “o” to wyjdzie całkiem inne nazwisko. Z drugiej strony, system może znaku “ó” nie przyjąć, zmieniając moje nazwisko na Wr Blewska (tak widnieje na jednej z moich kart).
Wiele osób, przenosząc się zagranicę, po prostu rezygnuje ze znaków diakrytycznych – mój promotor np. usunął sobie umlaut (auć! to musiało boleć). Znacznie bardziej przywiązany do pisowni swojego nazwiska był znajomy naukowiec, który zauważywszy w artykule brak kropki nad “z” w swoim nazwisku, stanowczo domagał się poprawek, mówiąc, że “duża część jego tożsamości ulokowana jest w tej kropce”. Podobnie ciepłe uczucia wobec polskich znaków diakrytycznych musiał żywić pewien Anglik, który na cześć polskich przodków zmienił nazwisko z Jaskowski na Jąśkówśki…
Spokojnie, tylko na Facebooku!
Strategia 3. Manatu – zmiana imienia
A gdyby tak wraz ze zmianą miejsca zamieszkania zmienić i imię? “Gone Girl” style!
W tej strategii przodują Azjaci, którzy w krajach zachodnich przybierają nowe, lokalne imiona. Najbardziej zdziwiło mnie, że na ogół wcale nie traktują tych imion jako docelowych, a zmieniają je, gdy tylko im się znudzą. Przykładowo, dziewczyna poznana jako “Crystal” po kilku miesiącach poprosiła mnie bym jednak mówiła na nią “Rachel”. Przyjmowanie “zachodnich” imion związane jest z faktem, że azjatyckie imiona są trudne do wymówienia. Ale czy trudniejsze niż Wojciech dla Francuza? Try me! Na ogół staram się zapamiętać “prawdziwe” imiona znajomych z Chin i Korei – trochę, żeby poćwiczyć pamięć, a trochę, by przekonać ich, że wcale nie muszą używać “pseudonimów”.
Moja koleżanka z Singapuru, Xisian, przedstawiała się przez jakiś czas jako Joanne. Któregoś razu za tę zmianę zapłaciła wysoką cenę… na lotnisku okazało się, że nie może wsiąść do samolotu, bo zarezerwowała bilet na “angielskie” imię, którego wszak nie ma w paszporcie. Po tym zamieszaniu tożsamościowym (i zapłaceniu 80 funtów za zmianę nazwiska na bilecie), wróciła do swojego ‘oryginalnego’ imienia. Zapoczątkowała tym samym nową modę na wydziale – kilka osób wróciło do swoich ‘prawdziwych’ imion. Zastanawiam się tylko na jak długo? 🙂
Przy zapisywaniu się na uniwerek poproszono mnie o wskazanie, spośród wielu możliwych, własnej płci. Miałam też możliwość wybrania dodatkowego imienia, pod którym chcę być znana. Może przy następnej okazji wybiorę jakieś azjatyckie?
Jestem zostawianiem orygnału, głownie ze względów ideologicznych!
Problem jest w polskich diakrytykach. taki Michał często musi sie pozbyć kreseczki w ‘l”. Jednak ja od dłuższego czasu nalegam na kreseczkę nad ‘n’.
Gratuluje bloga!
Tak, tak i brak kreseczki w ‘l’. Pamiętam!
:))
Myślę, że warto zostawić imię w wersji oryginalnej. Jednak, z drugiej strony wielu moich znajomych i przyjaciół obcokrajowców ma problem z imieniem Agnieszka. Dlatego w większości przypadków używają formy skróconej – Aga.
Szczęśliwi, którzy mają imiona nieproblematyczne:)
Swoją drogą dostrzegłam, że coraz częściej młodzi rodzice zastanawiają się przy nadawaniu imienia, czy będzie się sprawdzało “za granicą”.
Pewnie nie jest to główny czynnik przy wyborze, ale jednak się o nim pamięta.
No to niech maja.
Ja to w ogóle słyszałam, że w Singapurze każdy z Europejczyków musi sobie wyrobić takie tymczasowe imię, chociażby by móc kupić bilet sieciowy. Powodem miałoby być to, że oni mają nazwiska do pięciu znaków, a z naszych nazwisk w transkrypcji na chiński może się zrobić średnio 15 znaków. Nie wiem czy to prawda, tak tylko ploty rozsiewam. 😉
Spytam koleżanki z Singapuru! Ale trzeba pamiętać, że tam są 4 języki urzędowe, w tym angielski, więc byłabym zdziwiona, gdyby europejskie nazwiska trzeba było tłumaczyć na chiński.
Ale dzięki za komentarz!